Wyspy Zielonego Przylądka – spełnienie marzeń podróżniczych?
Właściwie powinnam zacząć ten artykuł od mocnego „hurra”, bo oto spełniają się moje wieloletnie marzenia o tym, żeby zobaczyć Wyspy Zielonego Przylądka (Cabo Verde)!!!! Ale już na wstępie mam niedosyt, gdyż po pierwsze lecimy bez Anetki i Marka (są sprawy ważne i te ważniejsze, tym razem te ważniejsze są naprawdę najważniejsze), a po drugie tylko na tydzień… Spotykamy się z naszymi Słowikami na parkingu przy lotnisku Chopina w Warszawie i znowu polecimy liniami Enter – tym razem do Espargos na wyspie Sal.
Sal jest jedną z 26 wysp tworzących Cabo Verde i jedną z dwóch, do których można latać z Polski, druga to Boa Vista. Żeby się dostać na pozostałe wyspy trzeba się przemieszczać lokalnymi samolotami lub promami.
Zwyczajowo nie opisuję przelotu, bo co może być ciekawego w samym locie, ale tym razem zrobię wyjątek… A zaczęło się już na lotnisku tuż przed wejściem na pokład samolotu… W kolejce popchnęła mnie jakaś „nadmuchana lala”, zwróciłam więc grzecznie i niezbyt głośno uwagę, że wypadałoby przeprosić a na to jej towarzysz zmierzył mnie znacząco jakby chciał powiedzieć…uważaj kobito!!!
No i wystartowaliśmy, a na pokładzie samolotu niektórzy pasażerowie zaraz po starcie i bez żenady zaczęli pić alkohol. Jak się później okazało leciały dwie duże grupy: budowlańców i agentów ubezpieczeniowych i to oni w szczególności zachowywali się tak jakby żadne ograniczenia ich nie dotyczyły. Oczywiście obsługa upominała, zabierała alkohol, ale mocno już pijani agenci z nikim się nie liczyli . Doszło do takiej sytuacji, że sam kapitan wyszedł z kabiny i upominał towarzystwo, nawet zagroził międzylądowaniem na Wyspach Kanaryjskich. Bezskuteczne to były prośby, groźby, aż w końcu dwóm pasażerom najbardziej awanturującym się zabrano paszporty i spisano raporty – po przylocie na Sal dowiedzieliśmy się co to oznacza – bo musieliśmy czekać na Policję, która tych dwóch zabrała bezpośrednio z samolotu na komisariat w Espargos (w tym tego gościa o złowieszczym spojrzeniu na mnie!!!!).
Po takiej podróży marzyliśmy już tylko o tym, żeby być jak najszybciej w hotelu… a tu nie koniec atrakcji. Okazało się bowiem, że zmieniono nam hotel – wybrany mieliśmy Oasis Atlantico Belorizonte (4*) a zakwaterowano nas w Melia Dunas. Rzekomo z powodu zalanych przez deszcz naszych bungalowów. Dla nas zmiana była na korzyść gdyż zmieniony hotel ma 5* i często go oglądałam przeglądając oferty, ale był poza naszym zasięgiem cenowym. Dlatego też z przyjemnością przyjęliśmy zmianę i czekaliśmy na transfer.
Ale żeby nie było tak kolorowo, to pokoje dostaliśmy gdzieś na szarym końcu ogromnego kompleksu (brązowy kolor na poniższym zdjęciu) i jak się oburzyliśmy, to obiecano nam zamianę, ale jedną noc musieliśmy tam spędzić bez zbytniego rozpakowywania. I tak się też stało. Dostaliśmy pokoje w najlepszej alei, tym razem to kolor fioletowy na makiecie (The Boulevard) z bocznym widokiem na ocean i wreszcie mogliśmy zacząć nasze upragnione wakacje. Hotel jest, jak widać na makiecie, bardzo dużym kompleksem, ma kilka restauracji i barów i bardzo dużo zieleni, a to szczególnie cenimy na wyjazdach. Pokoje są duże i czyste, a obsługa bardzo uczynna, miła i uśmiechnięta.
Aqua aerobic na każdych wakacjach to już standard, więc i tu korzystaliśmy z aktywnego wypoczynku. Oczywiście musiała też być wycieczka fakultatywna, my wybraliśmy dwie: objazd po Wyspie Sal i rejs katamaranem.
Sal ma 30 km długości i 12 km szerokości, więc na dobrą sprawę można by ją było obejść gdyby nie była taka pustynna i skalista. I tutaj moje wyobrażenie o Wyspach Zielonego Przylądka zostało zaburzone, bo roślinności i zwierząt dziko żyjących to wcale nie ma i nawet jednej rzeki na tej wyspie brak. Ludzie żyją biednie, ale szczęśliwie a ich motto życiowe to „NO STRESS”. Och jak wielu ludziom to motto by się przydało!
Wszystko co znajduje się na wyspie jest transportowane drogą morską z innych wysp, dlatego ceny są niestety wysokie. I tak na wycieczce objazdowej po Sal zobaczyliśmy port w miasteczku Palmeira, niewielki i zarazem jedyny na wyspie. Przespacerowaliśmy się po niewielkich uliczkach i zobaczyliśmy ciekawe murale, w tym przedstawiające 10 największych z Wysp Zielonego Przylądka oraz pomnik rybaka.
Jednak największą atrakcją jest „BLUE EYE” w zatoce Buracona w północno-zachodniej części wyspy. Dojechać tam można jedynie wynajętym busem po szutrowej drodze z księżycowym krajobrazem gdzie czeka na nas niesamowite zjawisko iluzji niebieskiego oka w głębokiej skalistej szczelinie widoczne tylko wtedy gdy w pełni świeci słońce. My mieliśmy to szczęście i zdjęcia zrobiliśmy – nie mogłam sobie odmówić i dodałam dwa – to sami oceńcie, które ładniejsze i czy są w stanie oddać piękno tego zjawiska.
Cała zatoka jest piękna i fajnie zagospodarowana, są wytyczone drewniane ścieżki, którymi się spaceruje, ale przy samym Blue Eye jest sporo strażników pilnujących bezpieczeństwa turystów. Co jest niezmiernie ważne są też barierki ograniczające wejście na niebezpieczne skały.
Jadąc dalej mieliśmy jeszcze krótki przystanek na niesamowitą atrakcję, ale zamiast pisać wkleję filmik, zaręczam warto go obejrzeć…
Okazuje się, że tutejsza młodzież widząc zbliżające się do tego miejsca busiki z turystami chętnie pokazuje swoje umiejętności, przy okazji zarabiając kilka euro. A takie wyczyny warto nagradzać. Jadąc w kierunku restauracji, gdzie mieliśmy mieć obiad oglądaliśmy sobie mijane miasteczka, mieliśmy też krótki spacer po stolicy wyspy Sal, Espargos. Można było zauważyć zarówno ładne zadbane domy jak i biedne domostwa.
Można też było spotkać przyjaznych uśmiechniętych Cabowerdyjczyków, z którymi zdjęcia były mile widziane:
Kolejnym punktem wycieczki była Pedra de Lume, miejscowość leżąca na wschodnim wybrzeżu Sal, około 5 km od Espargos, gdzie do lat 30-tych XX wieku wydobywano i przetwarzano sól. We wnętrzu krateru wulkanu umiejscowione były Saliny, które obecnie są traktowane jako atrakcja turystyczna z możliwością kąpieli solankowych niczym w Morzu Martwym. Na zewnątrz są pozostałości konstrukcji drewnianych, którymi sól transportowano, a do samego ogromnego krateru prowadzi krótki tunel. Będąc tam koniecznie należy skorzystać z kąpieli solankowej, z zachowaniem ostrożności, gdyż niektórym słona woda zalała oczęta 😂😂😂
W tej Salinie można również zażyć kąpieli błotnych, niestety nam nie starczyło na to czasu. A kolejnym obowiązkowym wręcz punktem programu wycieczki była wizyta w lokalnym sklepie z alkoholami, wraz z degustacją!!! Oj ale się działo na koniec takiej fajnej wycieczki 👌😊
Jednym z najbardziej znanych ośrodków turystycznych na Wyspie Sal jest miasteczko Santa Maria, więc korzystając z bliskiego sąsiedztwa, wybraliśmy się tam taksówką, aby samodzielnie go poznać. Zaczęliśmy od przejścia nad ocean, żeby zobaczyć plażę i pomost, na którym sprzedawane są świeżo złowione ryby. My niestety byliśmy tam popołudniu to nie mieliśmy okazji zobaczyć dużej ilości złowionych ryb. Plaża jest piaszczysta i bardzo szeroka… a koloru wody w oceanie zdjęcia niestety nie oddały. I tak naprawdę gdyby nie zmiana hotelu to ta najładniejsza plaża byłaby nasza, bo hotel Belorizonte ma do niej bezpośredni dostęp no i zdjęcia byłyby lepsze 😜
Miasteczko jest niewielkie, bardzo klimatyczne, uliczki są czyste i zadbane, ludzie są bardzo przyjaźni dlatego można sobie bezpiecznie spacerować.
Po zwiedzaniu Santa Maria mieliśmy zarezerwowany wieczór na uroczystą kolację z okazji rocznicy ślubu naszych cudownych Słowików, była to okazja do zrobienia zdjęć naszym Jubilatom, którymi możemy się podzielić, życząc im oczywiście kolejnych pięknych wspólnie spędzonych lat:
To był cudowny wieczór z pysznym i wykwintnym jedzeniem oraz przemiłą obsługą.
Ale zanim zaczniemy się pakować w podróż powrotną do kraju została nam jeszcze jedna wycieczka – to można by tak ująć rekreacyjny rejs katamaranem z tańcami i śpiewami na pokładzie. W tym celu znowu pojechaliśmy do portu Palmeira, by stamtąd dostać się na czekający na nas katamaran. Trzeba przyznać, że załoga katamaranu wykonała swoje zadania bardzo dobrze, gdyż wszyscy uczestnicy wycieczki świetnie się bawili. W trakcie rejsu można było skorzystać ze snorkowania na Oceanie Atlantyckim, z tego co nasi Panowie stwierdzili, ciekawych wodnych okazów brak 😁😁😁. Z katamaranu można było podziwiać skaliste wybrzeże wyspy z Lwią Górą czyli wzniesieniem w kształcie głowy lwa.
Jeszcze tylko kilka wybranych zdjęć z naszej plaży (w oddali widać Lwią Górę) i otoczenia hotelu:
Tak jak napisałam na wstępie ja czuję niedosyt tego miejsca i chyba muszę wrócić na Wyspy Zielonego Przylądka (w skrócie WZP)… bardzo lubię tę nazwę, dla mnie od zawsze brzmi bardzo egzotycznie.
Dajcie znać, jeśli byliście – jakie jest Wasze zdanie, czy WZP mogą być spełnieniem marzeń podróżniczych?